– Byłem naprawdę złym człowiekiem. Popełniałem przestępstwa kryminalne i oprócz tych najcięższych przewin, cały kodeks karny wyczerpywałem w ciągu tygodnia. Dziś pomagam i dzięki temu nie tylko lepiej się czuję, ale przede wszystkim znalazłem swoje miejsce na ziemi – opowiada w rozmowie z Hospicjum Michał Rawski, były więzień, trener sportów walki, który dzisiaj gros swojego życia poświęca na pracę charytatywną i społeczną. Fundamentalna przemiana jego życia rozpoczęła się od akcji pomocowej dla Hospicjum Pomorze Dzieciom, którą zapoczątkował odsiadując wyrok w więzieniu o zaostrzonym rygorze.
Akcja pomocowa za kratami
Jak zaczęła się Twoja współpraca z hospicjum?
Siedziałem wtedy w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze, skazany za przestępstwa kryminalne. Przypadkiem dowiedziałem się, że jest takie hospicjum, które opiekuje się dzieciakami, i które z powodu pandemii Covidu przechodzi problemy finansowe. Więc postanowiłem zorganizować zbiórkę, która przerodziła się w ogólno-więzienną akcję.
W więzieniu o zaostrzonym rygorze można robić zbiórki?
Cóż, w takim miejscu nie masz tak naprawdę dostępu do niczego, nawet ołówek nie może być za mocno zaostrzony… Ale właśnie tam znaleźli się ludzie, którzy mi pomogli. Uważam, że to nie przypadek. Musiałem jednak to zrobić na tzw. przypale.
Strach pytać dalej…
Chciałem rozwiesić na oddziale więzienia plakaty, miał je narysować mój kolega. Niestety, nagle słuch po nim zaginął. To był problem, bo wiedziałem, że ja ze swoimi zdolnościami plastycznymi więcej ludzi bym zraził, niż zaraził samą ideą.
Jak sobie z tym poradziłeś?
Zadzwoniłem z celi do strażnika i powiedziałem mu, że muszę wyjść, bo mam teraz zajęcia. Klawisz nie sprawdził, czy faktycznie tak jest i zaprowadzono mnie do szkoły – zupełnie nielegalnie, bo w tamtym momencie oczywiście nie miałem zajęć. Poszedłem do sekretariatu i zza krat poprosiłem panią, która również była funkcjonariuszem, żeby zrobiła mi plakat na akcję pomocową dla hospicjum. Pani mi pomogła i wykonała plakat z logo fundacji Hospicjum Pomorze Dzieciom i miśkiem, którego znalazła gdzieś w internecie. Potem mi to od ręki skserowała, co też było nielegalne, bo w takim więzieniu wszystko jest obwarowane jakimiś swoimi procedurami.
Ciekawe, co na to dyrekcja…
A dyrektor szkoły miał nosa, bo po chwili się pojawił. Przyszedł i zapytał, co my tu kombinujemy. Ja mówię: “panie dyrektorze, chciałbym pomóc dzieciakom”. A on do mnie: “no dobra, to ja Ci pomogę. Zrobimy tych plakatów 10 sztuk”. Po chwili zaczęli schodzić się nauczyciele i finalnie dostałem tych plakatów chyba z 50! Miały być kserowane, a wydrukowali je na papierze kredowym, wyszły fajne plakaty w ładnych kolorach.
I rozwiesiłeś je na oddziale?
Tak. Z reguły ogłoszenia na tablicach w więzieniach nie są przyciągające, wiszą tam jakieś nakazy, zakazy, a tu nagle pomiędzy nimi uśmiechnięty misiek z akcją, że robimy coś dla dzieci. Nie będę też ukrywał, że swoimi półlegalnymi drogami więziennymi rzuciłem hasło również na kilkunastu innych oddziałach, że organizujemy akcję pomocową. Nie zakładałem jakiegoś dużego odzewu, bo więźniowie to ludzie, którzy – może nie w moim mniemaniu, ale przynajmniej społeczeństwa – są źli, zasługują na karę. A tu nagle okazało się, że reakcja przeszła oczekiwania. Dostawałem zapytania o numer konta i różne inne kwestie związane z hospicjum. Mało tego, niektórzy zaczęli powielać te plakaty i rozjechały się one po całej Polsce! Doszło nawet do tego, że włączyli się w tę akcję kibice, a nawet ludzie, którym, szczerze mówiąc, ręki bym nie podał na ulicy. Chuligani, siedzący za naprawdę poważne przestępstwa kryminalne, nawet zabójstwa, chodzili z tymi plakatami i namawiali innych do wpłacania pieniędzy na chore dzieci. Strażnicy Więzienni również pomagali. Potem akcję podjęli harcerze, którzy zaczęli zbierać pieniądze na ulicach. Ja, będąc za murami więzienia, nie miałem pojęcia, że to się tak rozrosło.
Jak się dowiedziałeś?
Pewnego dnia siedzę sobie w celi, a tu przychodzi klawisz i mówi, że w świetlicy jest spotkanie, na które powinienem pójść. Pytam: jakie spotkanie? “Ano z jakąś babeczką”. Okazało się, że była to pani Ewa Liegman, która przyjechała do więzienia opowiedzieć o tym, jak rozwinęła się moja zbiórka. Ja byłem za kratami, więc nie wiedziałem, że to aż tak się rozlało. Tymczasem te plakaty trafiły też do innych więzień, a ludzie, których nie było stać na to, by cokolwiek dorzucić, wykonywali jakieś przedmioty własnymi rękami i przekazywali na Bazarek Anioła. W pewnym momencie kolega, który na moją prośbę magazynował te rzeczy, powiedział mi, że wariuje, bo nie miał już gdzie tego trzymać. Musiał te podarki szybko przekazywać dalej, bo w drodze były kolejne rzeczy z różnych więzień! Z uwagi na to, że jestem aktywnie działającym anonimowym alkoholikiem, zaraziłem też akcją wszystkich moich alkoholików. Oni jeżdżą po więzieniach i niosą świadectwo tego, jak można wyjść z nałogu, a przy okazji też zaczęli działać. Po paru miesiącach, jak usłyszałem co się dzieje, efekty całej akcji przerosły moje najśmielsze oczekiwania.
Przemiana
Co to dla ciebie znaczyło?
Nie uważam, żeby to był zbieg okoliczności. Ja dokładnie w tamtym momencie zadawałem sobie dużo pytań i naprawdę chciałem swoje życie zmienić, ale potrzebowałem do tego instrumentów, narzędzi. Dosyć późno w swoim życiu zrozumiałem, że tak naprawdę gromadzę dużo rzeczy dzięki temu, że coś daję. Że dostanę dopiero, kiedy najpierw dam. To sprzężenie zwrotne, jedni nazywają je karmą, inni dobrym samopoczuciem. Było mi to potrzebne do mojego rachunku sumienia i rozmowy ze swoim życiem. Chciałem znaleźć w sobie pokłady dobra i się tego nie wstydzić.
Jak twoje życie wówczas wyglądało?
Ja wychowałem się na ulicy, już w podstawówce sypiałem na dworze czy klatkach schodowych. Miałem rodzinę adopcyjną, nie wszystko tam się dobrze ułożyło. Byłem naprawdę złym człowiekiem. Popełniałem przestępstwa kryminalne i oprócz tych najcięższych przewin, cały kodeks karny wyczerpywałem w ciągu tygodnia. I zadawałem sobie pytanie: dlaczego tak jest? Czemu robię takie rzeczy? Przecież ja się po tym źle czuję!
Dla pieniędzy? Poczucia kontroli?
Jak człowiek robi pewne rzeczy, żeby zarobić, no to potem zwykle cieszy się, że zarobił. Jest to jakiś cel. Mi natomiast gromadzenie pieniędzy dawało niesamowite nieszczęście. Miałem wszystko: ładny dom, piękną partnerkę, kilka samochodów, dużo pieniędzy na koncie. Ale finalnie, jak gasło światło, zostawałem sam. Czułem się totalnie samotny, a świat, który zbudowałem, stał na kłamstwie, obłudzie, złodziejstwie. I nagle, kiedy dowiedziałem się o problemach finansowych hospicjum, poczułem, że to jest rozwiązanie – zrobić coś dobrego. To nie było wspieranie starych recydywistów mitingami AA, tylko wyjście naprzeciwko, spotkanie się ze śmiercią, śmiercią młodych stworzeń. Coś się budzi w człowieku. Jak słyszysz, że dzieciom dzieje się krzywda, czujesz jakąś straszną niezgodę. Dlaczego? Po co? O co w tym chodzi? Gdzie jest Bóg? Kiedy zacząłem w tym temacie działać, dostałem niesamowitego powera.
No i ten power przyniósł niesamowite efekty.
Wracając do tego co mówiłem: przychodzę na tę świetlicę, a tam stała mała babeczka z wielkimi blond lokami i szerokim uśmiechem, która tak mi dziękowała, bo ponoć tak im pomogłem. Myślę sobie: co jest, czy to jakaś prowokacja? (śmiech) Potem wszystko opowiedziała i myślę sobie, okej… z czasem okazało się, że najczęściej i najwięcej pomagają ludzie, którzy robią to skrycie i spokojnie. Tacy ludzie, którzy już dawno wiedzieli to, co ja dopiero odkryłem: dzięki temu, że pomagam, nie tylko lepiej się czuję, ale przede wszystkim znalazłem swoje miejsce na ziemi. I to jest dla mnie najważniejsze. To nie tak, że to ja coś dałem hospicjum. To hospicjum mi dało! To ja im powinienem być wdzięczny, a nie odwrotnie. Największy paradoks!
Zupełnie niezwykła perspektywa na to, co to znaczy “mieć”.
Mój przyjaciel pastor, który znał mnie jeszcze w czasach, gdy byłem gangsterem, jak mnie spotykał i pytał co u mnie, zawsze się z niego śmiałem. Mówiłem mu: “chłopie, ja mam wszystko, a ty co masz?”. On mi odpowiadał: “Michał, może i masz wszystko, ale Bóg dla ciebie napisał inny scenariusz”. Mówił to i sobie szedł. Powiedział tak wiele razy. Myślałem wtedy: “co on pieprzy? Co on może wiedzieć?”. Ale miał rację. To nie był mój scenariusz. Mój prawdziwy scenariusz zaczął się tam, w więzieniu.
Działalność charytatywna
Czym się zajmujesz teraz, kiedy już wyszedłeś na wolność?
Dzisiaj cały czas działam charytatywnie, choć niestety jestem ograniczony terytorialnie. Mieszkam w Warszawie i mam tu na miejscu fundację, gdzie ktoś może przyjść, zobaczyć, dotknąć, pomóc i to jest ekstra. Natomiast kiedy opowiadam o potrzebie pomocy na Pomorzu, wtedy to tak dobrze nie działa. Więc działam głównie pomocowo, choć na początku myślałem, że tacy ludzie są wiesz, przepraszam za określenie – ześwirowani.
Ześwirowani…
No bo lecą do tych dzieci i co oni z tego mają? Pieniądze? Fajne wakacje? Nie. Ale oni mieli właśnie to, czego mi brakowało. To było dla mnie bardzo ważne i to dało mi siłę, aby odsłonić swoją duszę. Zacząć mówić o swoich pragnieniach, nauczyć się wybaczać. Wybaczanie to dla mnie bardzo ważna rzecz, a uwierz: nie byłem grzecznym chłopcem. Mam twarde pięści i charakter. Przepraszam, że tak o sobie mówię, ale tak jest. Wyobraź sobie, że wielu gangsterów do tej pory naprawdę się mnie boi, niektórym z nich zrobiłem krzywdę. Z innymi siedziałem w więzieniu i wtedy im opowiadałem, że dla mnie najważniejszym momentem było to, jak zacząłem wybaczać. A oni się z tego śmiali. “Jak ty możesz wybaczać swoimi wrogom?”. No tak mogę, że jak noszę w sobie złość na nich, im to nic nie robi, a tylko ja wtedy cierpię. Cały ten proces rozpoczął się wtedy, kiedy dotknąłem sercem Hospicjum Pomorze Dzieciom.
Opowiedz więcej o akcjach pomocowych, które teraz organizujesz.
Gdybym ich nie robił, zgnuśniałbym w środku. I jak to się wtedy zaczęło z hospicjum, tak do tej pory nie może się skończyć. Robię mnóstwo rzeczy, choć nie zyskuję na tym ekonomicznie i choćby dlatego muszę mieszkać na squatcie Syrena, za darmo, by pieniądze jakie zarabiam móc dokładać do akcji pomocowych. Zgromadziliśmy tu chyba wszystkie niezależne kuchnie, które w Warszawie gotują dla bezdomnych. Organizuję koncerty, wszystkie benefitowe. Chodzę do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego i poprawczaków z różnymi ludźmi – sportowcami, osobami ważnymi i znanymi, artystami, muzykami. Pracuję z dzieciakami, także uchodźczymi albo takimi, które objęła fala hejtu. Pracuję z dziewczynami z traumą, po gwałtach, pracuję z osobami uzależnionymi. Mam grupę osób, które mimo uzależnienia są czyste i działamy na różnych polach.
Zupełnie inna rzeczywistość w porównaniu do tego, jak żyłeś kiedyś.
Ta akcja pomocowa dla hospicjum otworzyła moje serce, nie dla innych, ale przede wszystkim dla mnie samego. Kiedyś wstydziłem się swoich uczuć. Jak byłem małolatem słyszałem, że nie umiem kochać. Zawsze byłem ganiony. Nie wierzę, że przez przypadek trafiła do mnie informacja o problemach hospicjum. I to w więzieniu o zaostrzonym rygorze, gdzie każde słowo, które mówisz przez telefon jest cenzurowane, a odwiedziny masz mocno rygorystyczne – przez kratę raz w tygodniu. I nagle ja stamtąd zrobiłem takie rzeczy! No gdzie? To zadziałała czyjaś ręka! Ktoś powiedział: “inny mam scenariusz dla ciebie, aktorzyno”. No to gram w to! (śmiech).
Sport
A co robisz dla siebie?
Zacząłem na nowo odkrywać profesjonalny sport. Klucz do zrozumienia wszystkiego leży w więzieniu i tym, co tam przeżyłem i czego się nauczyłem. Dzięki odpowiednio dobranym treningom tak naprawdę odkrywasz siebie, i to na wielu płaszczyznach. Rozwój fizyczny idzie w parze z rozwojem duchowym. To jest niesamowicie ważne, szczególnie dla osób uzależnionych. Sport to ciężka praca – z dnia na dzień idziesz po kroczku, a tu nagle musisz zrobić ich pięć, bo odniosłeś kontuzję. Sport uczy, że to nie tak, że jak jesteś dobry, to otrzymasz nagrodę. Życie to nie western, gdzie przyjedziesz na białym koniu z coltami, odpędzisz złą bandę i zostaniesz szeryfem. Życie daje po łbie. I wtedy co, strzelisz kieliszek wódki, bo jest ciężko? Albo odwrotnie: jest fajnie, to napijesz się szampana, by poświętować? Chciałoby się, ale w sporcie nagle musisz to przewartościować. Z tego wychodzą tylko najlepsi. Ja pracuję z mistrzami świata, trenuję wielokrotnego mistrza świata, choć dla mnie mistrzem świata jest każdy, kto do mnie przychodzi, kto ma tę odwagę. Bo żeby wygrać z samym sobą, to trzeba mieć żelazne cojones. Wiele osób, które nie mają do czynienia ze sportem zawodowym i sztukami walki – mówię o sztukach walki, a nie biciem się – wydaje im się, że my wychodzimy na ring sprać mordę komuś innemu. Nie. Ja tam za każdym razem wychodzę walczyć ze sobą.
To cię trzyma “w pionie”?
Rano wstaję i nawet jak czuję, że nie mogę, bo jestem chory, czy cokolwiek innego się dzieje, to idę i pierwsze co robię, to trening. Tylko i wyłącznie ta dyscyplina, mnie – Michała alkoholika, wielokrotnego recydywistę – trzyma przy normalnym trybie życia. I tak samo jest z tymi ludźmi, którzy do mnie trafiają. Większość z nich to teraz moi przyjaciele. Ja kiedyś takiej pomocy nie otrzymałem i swoje młode życie musiałem przelecieć na mocnym wstecznym, widziałem kupę strasznego zła. Moja psycholog – w wieku 44 lat poszedłem po raz pierwszy do psychologa – powiedziała mi, że przeżyłem dzięki temu, że byłem agresywny, bo bez tego by mnie po prostu zatłukli. Co prawda przez to wylałem na siebie niesamowitą ilość betonu, ale może te doświadczenia sprawiły, że mam teraz tę charyzmę i trafiam ze swoim przekazem do dzieci w poprawczaku? I jeszcze jedna rzecz: widzę czego potrzebują inni, dostrzegam ich deficyty. I to jest bardzo intuicyjne, bo ja nie uczę się psychologii. Niejednokrotnie zdarzają się, z mojej – jeśli mogę to tak nazwać – wrażliwości, takie trafienia na 100%.
Dno
Co byś powiedział osobie, która dzisiaj czuje, że jest na dnie?
Że ma zajebiście. Że zazdroszczę. Jeżeli zdasz sobie sprawę, że jesteś na dnie, to dobry moment by się rozejrzeć i zobaczyć, czy nie ma kogoś obok Ciebie, bo we dwoje będzie wam może łatwiej iść. Po drugie, znasz swoją bezsilność. Nie dajesz rady z wódą, nie dajesz rady z seksem, z przemocą, z tym, tamtym i owamtym. Ale już wiesz, że jesteś na dnie. To naprawdę dużo, bo uzależnienie to też choroba wyparcia. Im bardziej jesteś uzależniony, tym bardziej to wypierasz. Pracując z osobami uzależnionymi miałem w sobie wielką niezgodę na to, że tak niewiele brakuje, aby ktoś się zmienił, ale tego nie robi. Wewnętrznie krzyczałem na nich: “halo! Wystarczy zrobić to, to i to!”. Ale to tak nie działa. Każdy musi osiągnąć to swoje dno. Ostatnio na mitingu zabrał głos młody chłopak i powiedział: “słuchajcie, piłem wódkę, brałem narkotyki, nagle na zerwanym filmie wbiłem komuś nóż. Dostałem 10 lat. I tak miałem szczęście, bo moja ofiara przeżyła. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to koniec. Jestem na dnie”. Po nim głos zabrała pani, która powiedziała, że wypiła dwa drinki i wsiadła za kierownicę samochodu. Przejechała 20 metrów i powiedziała sobie: “Nie. Po dwóch drinkach wsiadłaś za kierownicę, to jest twoje dno”. I wtedy zaczęła leczenie. Pojęcie dna w tym procesie jest niezwykle ważne, tak jak i zrozumienie, czym to dno dla mnie jest. Ja się bardzo cieszę, kiedy ktoś do mnie przychodzi i mówi: “słuchaj, mam ogromny problem. Z tym i z tym”. A ja wtedy mówię: “Słuchaj. Jesteś na najlepszej drodze, żeby wygrać. No to jedziemy”. I tak robimy następnego mistrza świata!
Tekst: Robert Wąsik dla Hospicjum Pomorze Dzieciom
fot. Adam Kruczek
Czytaj także: Anioły wolności. Nagrodzeni przez Służbę Więzienną